O Roszkowskiej…
„Z upodobaniem grała w życiu rolę charakterystyczną”. Tak o Teresie Roszkowskiej mówił reżyser, Erwin Axer. Trudno nie godzić się z tym twierdzeniem, oglądając zdjęcia malarki, wykonane przed wojną w Kazimierzu Dolnym. Na jednym siedzi po turecku w kostiumie kąpielowym opalona na czarno. Na innym – ucharakteryzowana na murzyńską dziewczynę – przytula się do prof. Tadeusza Pruszkowskiego. Jeszcze inna fotografia prezentuje Roszkowską w łachmanach, z uczernionymi zębami.
Kochane „Czupiradło”, ekscentryczna dziwaczka o niewyparzonej buzi, nieokiełznana weredyczka, dla której nie było nikogo i nic świętego – pisał o swojej koleżance Włodzimierz Bartoszewicz, autor „Budy na Powiślu”, zawierającej wspomnienia o warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych i jej absolwentach. Studia w tej uczelni i związane z nimi plenery w Kazimierzu Dolnym ukształtowały nie tylko twórczość, ale i charakter Teresy Roszkowskiej. Dom nie zapowiadał rewolucji…
Jak żyła Teresa Roszkowska
Roszkowska urodziła się w roku 1904 w Kijowie. Rodzice pochodzili z Rosji, ale matka – Dorotea z domu Leischke, miała szwajcarskie korzenie. Zanim została panią Roszkowską była damą dworu na carskim dworze. W Kijowie Roszkowscy wiedli dostatnie życie: papa miał fabrykę, mama jeździła do Monte Carlo po rozrywki i do Wiednia – po toalety. Sielankę zakończył wybuch rewolucji październikowej. Jak rodzicom Teresy i o rok młodszego Aleksandra udało się przeżyć, w rodzinnym domu nie opowiadano. W roku 1922 cała rodzina przeprowadziła się do Warszawy i zamieszkała na Saskiej Kępie.
W warszawskiej willi odbywał się regularnie podwieczorki, na które byli zapraszani koledzy Teresy. Chwalono sobie smaczną herbatę, domowe ciasteczka i gościnność gospodarzy, bo podwieczorki niejednokrotnie przedłużały się o kolacje. Włodzimierz Bartoszewicz wspominał o akcencie pani domu, który po mamie odziedziczyła Teresa. Niestety, nie przejęła spektakularnej urody po rodzicielce. Jedno z pierwszych wspomnień Teresy jest związane z wizytą w teatrze kijowskim (Roszkowscy mieli tu lożę) i uwagą jednego ze znajomych „ach, jakie brzydkie dziecko w pięknej sukience”. Rzeczywiście, uroda Teresy odbiegała od standardów: miała pociągłą twarz i duży nos. Dziś, o takiej urodzie powiedzielibyśmy „egzotyczna”, jednak ówczesne standardy nie były dla Teresy tak łaskawe. Bunt – wyrażony strojem i zachowaniem zaczął się w Szkole Sztuk Pięknych. W warszawskim konserwatorium, (czyli do roku 1924) mamy jeszcze grzeczną dziewczynę, w plisowanych spódniczkach i włosami zaplecionymi w warkocze.
„Jeszcze przed Akademią czesałam się normalnie-wspominała Roszkowska – z kokardą chwost wisiał, jak pan Bóg przykazał. A w Kazimierzu, w czasie wyjazdów na plenery z pracownią Pruszkowskiego, to zdaje się był jakiś kok czy coś w tym guście, za co się pióro zatykało”. Joanna Stacewicz-Podlipska, autorka monografii Teresy Roszkowskiej „Ja byłam wolny ptak”, z której pochodzi cytowany fragment uważa, że bezpośrednim katalizatorem zmian stylu Roszkowskiej był Pruszkowski i atmosfera Kazimierza Dolnego. „My tam królowaliśmy” – wspominała malarka, obwołana przez kolegów wampem kazimierskiej malarni.
„Teresa miała zawsze dla każdego złote serce i prawdziwą, wolną od wszelkich konwencjonalnych naleciałości życzliwość – wspominał Bartoszewicz. Gdy kogoś lubiła, gotowa była dać się za niego posiekać, co nie przeszkadzało jej wymyślać delikwentowi tym ostrzej, im większą darzyła go sympatią. (…) Ubierała się z sobie tylko właściwą ekscentrycznością w suknie własnego pomysłu, niemające nic wspólnego z obowiązującą modą, ale zawsze ciekawe i dekoracyjne i świetnie dostosowane do jej smukłej sylwetki.”
„Była jak postać z dawno napisanego i zapomnianego dramatu, która zgubiła się i zabłądziła w nasze czasy – opisywał swoją koleżankę, scenografkę Kazimierz Dejmek. Nie dziwi, więc, że prof. Pruszkowski obsadził Roszkowską w roli głównej w swoim filmie „Szczęśliwy wisielec, czyli Kalifornia w Polsce”. Jednak ze scen przedstawiała się następująco:
„Z tłumu plażowiczów, niczym Wenus z morskiej piany, wyłania się sylwetka w zgrabnym kostiumie kąpielowym, ze sznurem korali i muszelek. Krajowa piękność z wysp samoańskich wygląda jak z obrazu Gaugina. Jest barwna jak koliber”.
Roszkowska słowami Marii Kuncewiczowej
Maria Kuncewiczowa, opisując plenery kazimierskie notowała, że Roszkowska była … najbardziej opaloną plażowiczką. Z upodobaniem propagowała…naturyzm, opalają cię na „russa”. Nie umknęło to krytyce matki, uważającej, że nadmierna opalenizna cechuje prostych chłopów nie zaś arystokratów. Córka nie przejmowała się chyba krytyką, skoro w roku 1928, na odwrocie zdjęcia przesłanego rodzicom z Kazimierza napisała „była piękna Helena, potem piękna królowa Jadwiga, a teraz najpiękniejsza królowa Teresa – chyba jesteście dumni z takiej córki?” Dodajmy, że zdjęcie przedstawiało Teresę w papierowej koronie, z berłem zwieńczonym … pluszowym misiem.
Warto zaznaczyć, że pozornie niedbałe stroje Roszkowskiej były skrupulatnie przygotowywane. Kreacja na użytek Kazimierza – dbałość o detal, sceniczny wymiar życia – przyda się Roszkowskiej w późniejszej pracy jako kostiumologa i scenografki teatralnej. Potwierdzeniem tej tezy niechaj będzie historia o przygotowywanych toaletach. Wraz z koleżanką, Jadwigą Przeradzką omawiały detale sukienne oraz kolory: „słuchaj, ja robię żółtą, to ty zrobisz zieloną. Ja robię różową, to ty zrobisz niebieską.” Przeradzka zawsze chodziła w duecie z Roszkowską, więc zamierzony efekt panie osiągały w 100 procentach.
Fantazję kazimierska odnoszącą się do stroju Roszkowska przenosiła na warszawskie salony. „Była oryginalna od stóp, obutych w pantofle nie do pary, a ż po czubek głowy, na której chwiał się udekorowany piórem fikuśny koczek-węzełek – pisała Stacewicz –Podlipska. Po latach Roszkowska tak komentowała uczesanie „na samuraja” : „ jak ja się tak zaczęłam czesać, to się mówiło >Roszkowska zwariowała<, a teraz same wariatki takie chodzą”.(…)
W innym z nów fragmencie monografii artystki czytamy: Roszkowska „nosiła suknie własnego projektu, o kilka dekad wyprzedzające obowiązującą modę. Sensacją stawały się kolejne, coraz bardziej spektakularne nakrycia głowy, efektowna biżuteria, futro z małpy czy zielone paznokcie. (…) „Nigdy nie myślałam nad tym, jak się ubrać – komentowała artystka – ten image nie był zakomponowany. On się sam wyrobił. Jak Boga kocham, bo to, co jest w środku człowieka samo z niego wyłazi, emanuje. Te moje kiecki są takie, siakie i owakie, przeze mnie rysowane. Ale nie po to, aby kogokolwiek zaskakiwać. Jestem, jaka jestem i już!”
Czy rzeczywiście nie było zaskoczeń i prowokacji? Przytoczmy jedną z anegdot o pewnym przedstawieniu świątecznym z udziałem duchownego – księdza Władysława Korniłowicza. „Byłam w nocnej koszuli-wspominała Roszkowska- warkoczyki byli zaplecione na takie, takie cudaczne. Mordę miałam umalowana dotąd tylko-na biało i skrzydełka. Wlazłam mu na kolana. Dopiero się wił, biedny.”
Skłonną do psot i prowokacji Roszkowską najtrafniej sportretował jej ukochany nauczyciel, prof. Tadeusz Pruszkowski, malując jej portret w żółtym berecie. „Ty jesteś dziwny człowiek – miał powiedzieć Prusz Roszkowskiej – twoje obrazy wesolutkie, radosne, a ty jesteś ponurak”. „I właściwie ja nie jestem wesolutka, na pewno nie” – pointowała to zdanie malarka.
Roszkowska, a Kazimierz Dolny…
Artystka, którą ukształtował Kazimierz wracała do powojennego miasteczka niechętnie. „To, co w nim ujrzała niewiele miało wspólnego z barwnymi wspomnieniami z lat młodości. Zniszczenia wojenne i dramat miejscowej ludności na zawsze odmienił oblicza miejsc i ludzi, a tym samym malarstwo Teresy Roszkowskiej. Znikły barwne scenki rysunkowe i bajkowo stylizowana architektura. W miejsce tego pojawiły się obrazki owocowego sadu, które gdyby nie podpis, mogły powstać w dowolnym miejscu na mapie” – pisała Joanna Stacewicz-Podlipska.
Wojna zmieniła także sama Roszkowską. Nad towarzystwo ludzi zaczęła przekładać zwierzęta. Ogród otaczający jej dom na Saskiej Kępie, stał się azylem dla wielu bezpańskich kotów.
„Jestem w ogóle zwariowana – jak niektórzy uważają – wariatka na temat zwierzaków – mówiła Roszkowska. Biednych, chorych ptaków, kotów, psów. Gotuję ryby, makaron i noszę, co wieczór w umówione miejsce. Te biedaki czekają na mnie (…). Zwierzaki są jak ludzie. Żeby mogły mówić, to by mówiły. Jeżeli człowiek ma ludzki stosunek do zwierzaka, to i zwierzak robi się ludzki. Wszystko rozumie. To najlepsi przyjaciele, którzy nigdy nie zdradzają”.
Troska o swoich podopiecznych kosztowała Teresę Roszkowską życie. W październiku 1992 roku nieznani dotąd sprawcy dostają się do willi Teresy Roszkowskiej przez uchylone dla kotów okienko w piwnicy. Tej niespodziewanej wizyty malarka nie przeżyje.