Dzieje Tristana i Izoldy – drzeworyty Jadwigi Prandoty Trzcińskiej
W roku 2019 Dom Kuncewiczów wzbogacił się o trzy grafiki Jadwigi Prandoty Trzcińskiej. To ilustracje do romansu rycerskiego „Dzieje Tristana i Izoldy”. Choć autorka nie jest bezpośrednio związana z Kazimierzem Dolnym, to naszą uwagę przykuła tematyka, a właściwie wyjątkowo piękna interpretacja mitu o miłości niemożliwej. A skoro historia związku Izoldy i Tristana zainspirowała także Marię Kuncewiczową i stała się kanwą powieści „Tristan ‘46”, pozyskanie grafik Jadwigi Trzcińskiej było naszym obowiązkiem.
Jadwiga Trzcińska urodziła się 8 kwietnia 1933 roku w Kielcach. Pochodziła z rodziny szlacheckiej – herbu Rawicz. Stąd przydomek Prandota, którym się posługiwała (mimo, a może nawet wbrew kpinom kolegów). Ojciec przyszłej artystki, Józef był oficerem 12 Pułku Ułanów Podolskich. Ranny w wojnie polsko-bolszewickiej zrezygnował z czynnej służby wojskowej i zamieszkał z rodziną w Kielcach. Siostra Józefa – Zofia Trzcińska-Kamińska – w męskim przebraniu, pod pseudonimem Józefa Tarło – służyła w II Brygadzie Legionów i brała udział w I wojnie światowej. Mężem Zofii był Zygmunt Kamiński, malarz, grafik i architekt (absolwent warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych i przyjaciel Tadeusza Pruszkowskiego). On także był pierwszym nauczycielem rysunku Jadwigi. Po ukończeniu kieleckiego Liceum im. Błogosławionej Kingi, Jadwiga rozpoczęła studia na wydziale historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Po roku przeniosła się na warszawską ASP. Odnalazła się w artystycznym środowisku. Jej pracownię na Pradze odwiedzał m.in. Miron Białoszewski, z którym się przyjaźniła.
Warszawa nie okazała się jednak docelowym adresem Trzcińskiej. Wróciła jednak do Kielc, aby opiekować się chorą matką. Z zachowanej korespondencji wiemy, że Kielce nie kojarzyły się Jadwidze Trzcińskiej z prowincją, ale rodzinnym domem. Kiedy w czasie studiów przyjeżdżała z Warszawy do Kielc, prosiła matkę, by zapalała światła w domu. Wtedy było je widać z daleka, z pociągu. Z okna ich domu rozciągał się wówczas piękny widok na Karczówkę i Chęciny – opowiadała dziennikarzom Bożena Sabat, kuratorka pośmiertnej wystawy Jadwigi Trzcińskiej w Muzeum Historii Kielc.
Zachowało się także wspomnienie o artystce jej koleżanki, Jolanty Wylężyńskiej, kustosz Muzeum Narodowego Warszawie: Jadwigę Trzcińską, którą najchętniej nazywaliśmy później po prostu Prandotą, zaakceptowałam może z pewną trudnością. Była bardzo oryginalna, zupełnie niezwykła. Wysoka ponad miarę, przypominała niektóre rzeźby Michała Anioła. Sprężysta, silna, miała duże dłonie i stopy rzeźby, i piękną ciemną głowę o profilu młodego efeba. Była zupełnie niekonwencjonalna i mówiła interesujące rzeczy jeśli nie o sztuce samej, to o zdarzeniach, które w jej interpretacji nabierały wartości sztuki. Była bardzo wyczulona na otaczające piękno. Jej kosmos pełen był malowniczych zjawisk.(…) Miała niespotykane poczucie sakralności świata: to było wyraźne we wszystkich dziedzinach twórczości, jakie uprawiała. Jej twórczość potrafiła osiągać atmosferę niezwykłą. Chętnie posługiwała się metaforą, pokazywała podwójne treści. Ta twórczość uformowała się w niezwykłych w Polsce latach 50. Ukończyła warszawską ASP. Była w pracowniach znamienitych profesorów: Stanisława Szczepańskiego i Michała Byliny. Uprawiała malarstwo i grafikę. Grafika to dziedzina, która wydaje się specjalnie interesująca w jej dorobku. Uzyskiwała efekty artystyczne we wszystkich technikach graficznych: drzeworycie, akwaforcie, monotypii, litografii itd. Ilustrowała różne utwory literackie, np. Dzieje Tristana i Izoldy, Metamorfozy Owidiusza.
Prace, wykonane w technice drzeworytu znajdujące się w posiadaniu Domu Kuncewiczów, pochodzą właśnie z tego okresu. Autorka opisała ołówkiem każdą z nich. Wszystkie są datowane na rok 1957. Grafika to zaledwie jedna z uprawianych przez Trzcińską technik. Była sprawna warsztatowo chętnie wykonując zarówno rysunki, akwarele, obrazy olejna, jak i grafiki. Potrafiła nie tylko tworzyć, ale także pisać o sztuce.
Ciekawostką po części związaną z Kazimierzem jest to, że w pracach Jadwigi Prandoty Trzcińskiej często pojawia się nieoficjalny herb Kazimierza czyli kogut.
Z zachowanych wspomnień wynika, że autorka grafik z cyklu „Dzieje Tristana i Izoldy” była nieprzejednana w dyskusjach i zażarcie broniła swojego zdania. Była bezkompromisowa i zawsze mówiła to, co myśli, a to nie zjednywało jej znajomych.
Artystka nie założyła rodziny. Była związana z matką (o głębokiej relacji świadczą listy do Klementyny Trzcińskiej, będące w posiadaniu Muzeum Historii w Kielcach), a po jej śmierci w roku 1970 stopniowo wycofywała się z życia. Coraz mniej malowała, rzadko wychodziła z domu przy ul. Mazurskiej, który jeszcze przed wojną zbudował jej ojciec. Żyła w ubóstwie, w otoczeniu psów, których towarzystwo ceniła bardziej aniżeli ludzi. Zmarła 23 marca 2005 roku.
Tekst powstał na podstawie: wspomnień Jolanty Wyleżyńskiej („Niedziela” 20/2005) oraz artykułów „Artystka jak kosmos pełen malowniczych zjawisk” Agaty Niebudek-Śmiech („Made In Świętokrzyskie” 19/2019) i „Malarka z ulicy Mazurskiej” Doroty Kosiorkiewicz („Kielce Plus” 13/2009)